Tym razem nic nie miało być. Bez planów, szkiców, poszukiwań w formie.
Tym razem miało być po prostu. Z gestu. I już. Nie chciałem nic udowodnić tylko zbliżyć się blisko do siebie. Na lekko. Bezkrytycznie. Swobodnie.
Od kiedy wróciłem do Polski, 2lata temu pędziłem za czymś nieokreślonym. Długo wydawało mi się, że chciałem dotrzeć do tego idealnego punktu optymalnego.
I nagle uświadomiłem sobie, że ten pościg był trochę ucieczką od, a nie podróżą do.
Zatrzymałem się jak pędzący rower przed krawężnikiem. Na ostro, z szarpnięciem. W bezdechu.
Czy tego chciałem? Czy to miało być spełnieniem marzenia? Czy nie stało się podróżą dla samego aktu. Piękną i pełną kolorów, ale jakby bez marzeń. Bez poczucia, że było to moje. Było wszystkim ale nie lekkością. Były oczekiwania. Projekty.
Ale żadnej miękkości przy osiągnięciach. Wszystko na twardo. Z celem. A tak chciałem po prostu, intuicyjnie.
Tak jak tańczę. Z zamkniętymi oczami, z zaufaniem.
I kiedy to tempo się wypaliło. Kiedy już sam siebie dalej popchać nie umiałem był czas na stop.
Tak by poczuć jak trawa oddycha w symbiozie z ziemią. Jak słońce rzuca cienie zarazem ślepiąc odważnych. Gdzie zapach unosząc się jest prawie palcami wyczuwalny. Jak wilgoc na listkach wiosennych. Puls natury. Żar słońca zbierany między komórki. Rozświetlające marzenia. Długie gałęzie, zapraszające do wspięcia. Z każdym podskokiem bliżej zapachu nieba.
Ale by poczuć wszystko wyraźnie potrzebne mi było odpuścić. Odkręcić wszystkie kawałeczki mnie i pozwolić się sobie pobyć ze sobą. Bez przeszłości, bez przyszłości tylko w teraz. Wpierw ważne było to zrozumieć... czy może lepiej wyrozumieć.
Bez pomysłów, planów i szkiców.
Comments